Niedziela Miłosierdzia Bożego

W Wielki Czwartek byłam u spowiedzi. Ksiądz, który mnie spowiadał, nalegał, abym przyszła do niego po świętach. Odpowiedziałam, że jak dożyję to przyjdę.

Przyszłam w poświąteczny wtorek rano. Na stronie parafii przeczytałam wcześniej, że nie ma możliwości umówienia się telefonicznie lub mailowo tylko w zakrystii po mszy, więc z takim zamiarem się wybrałam. Ksiądz ten akurat koncelebrował mszę, więc było mi łatwo do niego trafić.

Po mszy zajrzałam do zakrystii, przywitałam się. Ksiądz się krzątał i zdawał się mnie nie pamiętać albo próbować spławić. Wspomniał, że na resztę dnia ma zaplanowane wizyty u chorych. Na odchodne zapytałam jednak kiedy mogę przyjść tak aby mu pasowało. Powiedział, że w niedzielę po mszy.

Ta niedziela to Święto Miłosierdzia Bożego.

Tak przypuszczałam, że ksiądz mnie chce przetrzymać przynajmniej do tego święta.

Dotrwałam do niedzieli, w czasie mszy wyspowiadałam się i przyjęłam komunię świętą, a po mszy udałam się do zakrystii.

Tym razem ksiądz czekał już na mnie, siedząc przy stoliku. Wskazał mi miejsce, zamieniliśmy parę słów, a potem zaprowadził mnie do pokoju gościnnego, w którym rozmawialiśmy nieco dłużej.

Po rozmowie planowałam spacerem wrócić do domu, po drodze organizując sobie coś do jedzenia, bo jak zwykle rano wyszłam z domu bez śniadania. Pora zaczynała już być właściwie obiadowa, więc pomyślałam, że zjadłabym jakiś makaron spaghetti. Trafił mi się taki po drodze. Zjadłam i poszłam dalej.

Doszłam do kościoła w parafii pw. św. Andrzeja Apostoła, nie zwracając jednak na to uwagi, lecz rozmyślając i przystanęłam na chwilę, żeby się zorientować gdzie jestem, bo przyszło mi na myśl zmienić trasę. Rozejrzałam się dookoła, a mój wzrok zatrzymał się dokładnie na znajdującej się w tym miejscu kawiarni chrześcijańskiej. Słyszałam o niej wcześniej, lecz nigdy jeszcze nie byłam, raz tylko jakieś ciasteczko zamówiłam z dowozem, więc pomyślałam, że zajrzę.

Na miejscu zamówiłam ciastko, potem sok, przejrzałam książkę, którą sięgnęłam z półki. Gdy skończyłam się posilać, wyszłam z zamiarem kontynuowania dalszej drogi do domu. Spojrzawszy jednak w telefonie na warunki uzyskania szczególnego odpustu w dniu Święta Miłosierdzia Bożego zapragnęłam iść do kościoła na adorację. Sprawdziłam godzinę - było parę minut do trzeciej po południu. I byłam tuż pod kościołem. Weszłam więc do niego.

Wzięłam udział w całym nabożeństwie, które trwało nieco ponad godzinę, a potem odmówiłam jeszcze modlitwę, którą dostałam za pokutę.

Wróciłam do domu i położyłam się spać.

Miałam zamiar wypełnić czynności przewidziane jako konieczne do uzyskania szczególnego odpustu, który można uzyskać tylko tego jednego dnia w roku, a który obejmuje nie tylko darowanie doczesnych kar, ale i win (jest to spora różnica, a można o tym posłuchać u siostry Gaudii tutaj). Jednak uważam to za znamienne, że drobne zdarzenia tego dnia, których nie planowałam z zegarkiem w ręku i poza poranną mszą toczyły się spontanicznie, same ułożyły się tak, że nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego mogłam odmówić w kościele w świętej Godzinie Miłosierdzia.